25 wrz 2011

Poszerzając swoje doświadczenia - BAKA.

Siedzę przed laptopem i próbuje sklecić jakieś sensowne zdanie na temat BAKI. Niestety przychodzi mi to z ogromnym, ale to przeogromnym problemem. Jednak, skoro już się za to wzięłam, napisze co nieco o BACE.

Generalnie ciężko mi ocenić ten konwent. Nie mogę go porównywać do innych, gdyż... nie byłam na żadnym panelu. Tak, tak moi drodzy. Z moich ambitnych planów nie wyszło nic. Jednak w zamian za to poznałam wielu nowych ludzi, a tych co znałam poznałam o wiele lepiej. Może nie tak dobrze jakbym chciała, ale możecie mi wierzyć, że nie ma na co narzekać. O tak... zdecydowanie nie ma. Oprócz tego można powiedzieć, że w jakiś sposób poszerzyłam swoje doświadczenia życiowe, a tych nigdy za wiele. Ogólnie, jestem przekonana, że ten konwent zapamiętam na długie lata i w przyszłości z nostalgią będę go wspominać.

To chyba tyle o konwencie. Nie ma sensu dłużej się nad tym rozwodzić, no może po za sprawą nowo poznanego pana M - napisze czy też nie napisze? Oto jest pytanie!

Tymczasem wracam do swojego nudnego i pozbawionego (póki co) kolorów świata.
Ave!

22 wrz 2011

Gdy wszechświat krzyczy "Mam Cię w dupie", a moralność nie jedno ma oblicze!

Walka z pisaniem trwa. Ostatnimi czasy zdałam sobie sprawę, że to co kiedyś uważałam, za cudownie napisane, jest dość marne. Niestety nic w tej kwestii się nie zmieniło, a przynajmniej tak mi się wydaje. Dlatego właśnie Patrysia, postanowiła zakupić fantastyczną książkę, która ma ponoć pomóc w mojej niemocy twórczej. 343 strony i zacny tytuł "Warsztat pisarza. Jak pisać żeby publikować?" powinny dać jakikolwiek efekt. Oczywiście cudów nie oczekuje. Jednak mam nadzieję na małe, chociażby malutkie wsparcie. Przeczytamy, zobaczymy.

Tymczasem nieubłaganie zbliża się BAKA i mój problem etyczno-moralny. Być czy nie być? I właśnie w tym tkwi największy szkopuł, który nie pozwala mi zasnąć. Gdy tylko zamykam oczy widzę... no właśnie. Niby raz się żyje, ale żeby tak od razu? Nie, nie, nie. To nic zbereźnego... No, może troszkę. Ale przecież na tym polega młodość! Tak myślę. A przynajmniej bardzo bym chciała. O ile nie ucieknę do jakiejś nory jestem przekonana, że wskoczę do dość głębokiej wody. Miejmy nadzieję, że się nie utopie. 

Nie mogę również zapomnieć o weselu, które było... zacne. Don Juan powalił mnie na kolana, swoim... hmm... urokiem osobistym. Ogólnie wesele było, przynajmniej dla mnie, dość przykre. Najpierw ból głowy, później ból biodra i cała nieprzespana noc. Thank you Krzysztof! Mógłbyś starować w zawodach. Jedyne, co wyszło mi na dobre, to pan Uczeń Mistrza, który mnie uczesał. I nie chodzi o to, że miałam fryzurę " na gejsze", ale to że idę do fryzjera. Tak moi mili, niedługo nadejdzie dzień (wtorek), gdy moje włosy pójdą w diabły! I nawet będę miała balejaż! O! 

Ave! :)

P.S. Szukam osób, które chcą czytać wytwory mojej wyobraźni (oczywiście z wyrażeniem bezstronnej opinii)

10 wrz 2011

Słodka chwila mówi: "Zasypiaj z uśmiechem"

Przygotowania do wesela idą pełną parą, albo przynajmniej tak być powinno. Tylko, że nikomu już się nie chce. Jeszcze jak w Legnicy było ok, bo przynajmniej blisko, tak do Jeleniej Góry... błagam! Wewnętrzny leń aż krzyczy z rozpaczy. Ale obiecuje, nie dam się :) Pojadę i będę się dobrze bawić. Taki jest przynajmniej plan, a wiecie jak kończą się plany (chodzi oczywiście o te, w moim wykonaniu).

Zanim jednak się rozkręcę w tym narzekaniu, zdam krótką relację z urodzin. No więc był "tort", którego zdjęcia wrzucam poniżej.
  Wspaniały, prawda? :) 20 świeczek było, więc się liczy. Chociaż Dżastina powiedziała, że dla niej to pogwałcenie wszystkich torów. Obowiązkowo była pioseneczka "Sto lat", życzenia i takie tam. Później wypiliśmy dwa wina, po czym wyskoczyliśmy po jakieś chrupeczki i kolejne. Razem z sis obejrzałyśmy pełnometrażowy film BECK, jakby ktoś nie wiedział, o co chodzi: http://www.love-drama.pl/%20BECK%3A%20Mongolian%20Chop%20Squad. Osobiście bardzo mi się podobał, chociaż Ewa twierdzi, że anime jest o wiele lepsze. Tego niestety nie wiem, bo nie widziałam. Jednak mam zamiar to nadrobić w długim/niedługim czasie.

Impreza skończyła się koło 22, gdzie już nikt nie był w stanie wlać w siebie ani kropli alkoholu. Rano czekał mnie tylko lekki kacyk z którym szybko się uporałam i byłam gotowa przyjąć całą dzień na klatę. Niczym prawdziwy mężczyzna. A co się będę!

To tyle na dzisiaj! Wracam do pisania nowego super słodkiego opowiadania :) (bo przecież muszę mieć coś z życia :P)

Posłuchajcie sobie tego! Prawdziwy czad! A tymczasem lecę zrobić słodką chwilę, która mi mówi: "Zasypiaj z uśmiechem". Ciekawe co powie następnym razem... :P

Do usłyszenia dziubaski!
Ave!





4 wrz 2011

Trochę bardziej, walka z komarem i męskie klaty ociekające potem, czyli gdzie być, żeby się dobrze bawić.

Dla większości, ten weekend był chyba ostatnim powiewem jakichkolwiek wakacji i wolności. Ale tak dla pocieszenia - macie ferie, których my, studenci niestety nie mamy. Zostawiając jednak wątek szkoły, uczniów i studentów, na weekend razem z mą ekipą "Masakrą" wybraliśmy się na konwent Yasumi. No wiecie, traki zjazd mangoświrów, którym często brakuje piątej klepki :) Nie licząc wczesnego wstawania, komarów i zimnej nocy wszystko było zaje...., fajnie no. Ale kochane... (ta część zarezerwowana jest tylko i wyłącznie dla pań) najbardziej spodobał się mojej ekipie :) pokaz "fireshow". Wyobraźcie sobie. Noc. W półkolu ustawionych jest kilka pochodni. I nagle wychodzi przystojniak, z gołą klatą i zaczyna obracać tymi... pałkami?, które są podpalone. Wiele w życiu widziałam, muszę to przyznać, ale jak to zobaczyłam, zatkało mnie. Przysięgam, że stałam tak z 10 minut i patrzyłam na mięśnie, które ociekały potem i były takie... No wiecie jakie. Gdy już oprzytomniałam trochę, obok przystojnej blond klaty 1, pojawia się przystojna długowłosa klata 2 i też zaczyna machać czymś tam. Wszystko trwało z dobrą godzinę, ale przysięgam. To była chyba najlepsza godzina z moim życiu. Wcześniej było oczywiście świetne karaoke, budowanie statków i takie inne, jednak mimo to, najlepszą atrakcją tego konwentu zostały "Spocone klaty machające ogniem".
Muszę jeszcze wspomnieć o Alicji, która toczyła zaciekłe walki z komarami. Fakt, że zostały z nich liczne blizny, ale świadczy to tylko o poziomie tych walk :)

Ten konwent był chyba najlepszym na jakim byłam (a tyle ich było...). Wreszcie mogłam się wyluzować i przez chwilę pobyć dużym dzieckiem.

Przed zakończeniem notki chciałabym serdecznie pozdrowić moją ekipę "Masakrę" --->  niech moc będzie z wami, awrrr..., Panów fakirów, Pana fakira fakira i jego kuzyna i off kors azjatów z galerii co się zowie Arkady Wrocławskie (czy jakoś tak) ---> panowie, dziwie się wam, że nie uciekliście :)

To chyba tyle z dzisiejszej relacji. Czekajcie na więcej niecierpliwie.
 Ave Słoneczka!

1 wrz 2011

Początki bywają trudne... a może jednak nie?

Mówi się, że początki bywają trudne. Początek nowego życia w mieście, początek życia bez osoby, która nas opuściła, początek życia z nowym nastawieniem. Moje życie do tej pory składało się praktycznie z samych trudnych początków, które z dania na dzień odebrały mi pewność siebie. Jednak dzisiaj wieczorem, gdy ubrana w starą koszulkę i bluzę Dżastiny (jest niesamowicie mięciutka) dreptałam wraz z moją siostrą, do bankomatu uświadomiłam sobie ważną rzecz. Przyczynę wszystkich trudnych początków, które do tej pory przeżyłam. Zawsze patrzyłam na nie z perspektywy szklanki pustej do połowy. Natomiast drugą połowę, tą pełną pomijałam, tak, jakby nigdy nie istniała. Gdzieś podświadomie wiedziałam o jej istnieniu, ale nie wiem dlaczego nie dopuszczałam do siebie myśli, że takowa istnieje. Pewnie zastanawiacie się dlaczego to piszę, co? Odpowiedź jest banalnie prosta. We wtorek po miłym-niemiłym spotkaniu, chcąc nie chcąc pewne sprawy zaczęłam od nowa. Starając się zapomnieć o przeszłości, zaczęłam się nimi zadręczać i jako efekt moich głębokich przemyśleń i rozważań, powstał wyżej wyciągnięty wniosek oraz ten blog.

Od dzisiaj wszystkie straszne i przerażające myśli, kłębiące się w zakamarkach mojej głowy i nie dające mi spokoju będę pisać tutaj.

Ave Słoneczka!