26 gru 2011

Shout and let it all out.

Święta, święta i po świętach. Trochę brakowało mi magii tych świąt, a całość przypominała jakby marną parodię wigilii. Przynajmniej spędziliśmy trochę czasu razem, tzn. z rodzeństwem i mamą. Graliśmy w Cluedo i 3/4 gry wygrałam ja. Paweł był z tego powodu bardzo niepocieszony. Ale cóż, zdarza się. Nie we wszystkim możemy być dobrze, chociaż myślę, że w tym wypadku bardziej liczy się szczęście niż fakt, że jestem w czymś dobra. A już niedługo urodziny Ewy. Ciekawa jestem co powie na prezent ^^ Hihihi...

Podczas tych świąt odkryłam, że nienawidze bezczynności. Męczy mnie to bardziej niż cokolwiek. Siedzę całymi dniami i robię przeróżne rzeczy na laptopie, czytam książki na które wcześniej nie miałam czasu no i jem czekoladę. Z tym ostatnim jest mi najciężej bowiem po każdej kostce wyskakuje mi coraz więcej pryszczy. To zdecydowanie musi być klątwa. No, a niedługo Sylwester i stypa - trzeba się jakoś prezentować.

Pan Dojrzały tak jak mnie olewał, tak i olewa nadal. No może nie jest to tak do końca, bo jakiś postęp jest, ale naprawdę niewielki. A najgorsze jest to, że zazwyczaj rozmawiamy z mojej inicjatywy, no chyba że chodzi o sprawy ściśle "biznesowe", wtedy sam pisze. Naszła mnie ochota na coś słodkiego. Faceci to dranie. A przynajmniej ich większość. Czasem mam chęć podejść i zapytać się co z nimi jest nie tak! Niby kochający i czuli, ale tak naprawdę bawią się nami jak tygrysek swoją ofiarą tuż przed zjedzeniem. Jak już pisałam - dranie. Chyba sobie go odpuszczę. Tak. To fantastyczny pomysł. A może jednak nie?  Jeśli chodzi o facetów to leże na ziemi i jedyne co potrafię zrobić to poruszać się niczym dżdżownica. W praktycznie wszystkich innych sprawach jestem całkiem dobra, ale nie w tej. Najgorsze jest jednak to, że w doradzaniu ludziom w sprawach sercowych jestem niezła, ale sama sobie już nie potrafię doradzić. Eh... Wracam do Chirurgów, gdzie życie jest całkiem do zniesienia.

Ave od Leosia!

18 gru 2011

Per aspera ad astra

Nie mam już siły żeby się uczyć. Patrzę na te notatki z finansów i jedyne co chcę z nimi zrobić to schować gdzieś bardzo głęboko i to najlepiej tak, żebym ich więcej nie znalazła. Na prawdę chciałabym to zrobić, tak z głębi serca, ale nie mogę. Widzę je i jem pyszne trufle w czekoladzie. Uwielbiam trufle w czekoladzie. Ogólnie uwielbiam czekoladę i żelki. Ale to nie o tym miała pisać. Chodzi o to, że wszystko zaczyna się układać. Powoli, bo powoli, ale jednak. Pojawiły się nowe nadzieję i marzenia, nowi ludzie, nowe myśli i uczucia. Przeszłość została przeszłością, do której wracam coraz rzadziej. Szkoda tylko, że bark mi pewności siebie. Ciągle, gdzieś tam myślę, że jestem niewystarczająco dobra, że powinnam jeszcze coś zrobić zanim osiągnę stan samozadowolenia i akceptacji przez samą siebie. Wiem, że nie ma ludzi idealnych, jednak ja chciałabym taka być. Dlaczego? Żeby zadowolić wszystkich wokół, a to jest bardzo ciężkie. Ostatnio nawet zastanawiałam się żeby na nowo zacząć grać na flecie i muszę przyznać, że powoli się do tego przymierzam. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Jak na razie, z tych ciekawszych rzeczy szykuje się Boże Narodzenie, czyli ostatni tom wspaniałej książki, Sylweter - okazja do wypicia pokaźnych ilości alkoholu i stypa, która w pewnym sensie jest jednym z moich pomniejszych nadziei :) Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Peace! 

14 gru 2011

Divenire

Jestem chora, a najbardziej na tym wszystkim cierpi moje gardełko. Chciałabym nie wiedzieć, że to przez Kraków i BXC, ale niestety to wiem, co jest lekko frustrujące. Nie chodzi o to, że gdybym nie wiedziała byłoby mi z tym lepiej. Chodzi bardziej o to, co by się stało gdybym nie pojechała. I niestety muszę stwierdzić, że nie stałyby się te wszystkie mało miłe chwile. Jednak sprawiły one, że zaczęłam myśleć intensywnie o tym, o czym powinnam pomyśleć już dawno temu. Tak więc po długiej wojnie moich myśli doszłam do wniosku, że pierdole to. Ludzie, którzy chciałabym żeby byli blisko mnie, a nie są, ludzie którzy oddalili się tak bardzo ode mnie, choć może wcale nie byli blisko, ludzie, którzy mnie zauroczyli swoją osobowością i stylem bycia, a przede wszystkim ludzie którzy sprawili, że zaczęłam wierzyć i wiązać z nimi swoje pomniejsze nadzieje - nie obchodzą mnie już. Mam dość biegania i upominania się o własne szczęście. Może lepiej, że jestem w jakimś stopniu niewidzialna, niesłyszalna przez innych.
Chodzi mi o to, że czasem w życiu zdarzają się rzeczy, które pozwalają nam żywić nadzieje względem czegoś i bardzo chcemy wierzyć, że dla drugiej strony miało to identyczne znaczenie jak dla nas. Jednak zawsze dochodzi do starcia z rzeczywistością, która jak wiemy nie zawsze jest taka jak myśleliśmy. Tak więc drogi czytelniku jeśli jesteś jedną z wymienionych powyżej osób wiedz, że przestaje się starać. Może nie wiesz co straciłeś, a może wiesz, może kiedyś sobie o mnie przypomnisz i napiszesz, ale nigdy nie będzie tak jak wcześniej.

Ave!

5 lis 2011

Sieć przeszłości

Co robić kiedy wszystko się sypie? Oczywiście uciekać. A przynajmniej tak zrobił by każdy normalny człowiek. Jednak nie ja. Stoję pośród sypiącego się budynku i nie robię z tym kompletnie nic. Myślicie, że nie chcę? Oczywiście, że chciałabym rozwinąć skrzydła i odlecieć. Tylko, że ja ich nie mam. Nie mam skrzydeł, ani osoby, która mogłaby mnie nimi obdarować. Tak więc stoję całkiem sama, złapana w sieć przeszłości. I patrze ciągle na tą samą osobę. Przeszłość pląta się z teraźniejszością, a osoby, które ciągle spotykam nie dają mi zapomnieć o tym co było. Cięgle te same miejsca, twarze, to co było i już nie wróci. Chciałabym nie czuć.

16 paź 2011

My own fairy tail

Ostatnio dopadł mnie brak weny, chęci i czasu. Każdy dzień wygląda podobnie. Rozpoczyna się i kończy. Wciąż te same nie rozwiązane sprawy, jak np. Chińczyk, który stał się lekkim prześladowcą. Ok, uwielbiam Azjatów, ale koleś ma 32 lata! 32! Tak! A najgorsze jest to, że koleś się nie poddaje. Tak jakby jego jedynym celem było uprzykrzenie mi życia. Mam nadzieję, że wystarczy to spokojnie przeczekać.

Zauważyłam, że ludzie wokół mnie zmieniają się coraz szybciej. Giną w wielkich miastach, biegną załatwiając najróżniejsze sprawy, uważają się za najważniejszych, a przyjaciół zostawiają jako nieważnych kibiców swojego życia. A oni? Stoją na pustych trybunach, trzymając w ręku chorągiewkę, mając nadzieję, że zostaną wreszcie dostrzeżeni. Że w natłoku spraw i obowiązków, zostaną wysłuchani. Jednak kibic, jako jednostka, nigdy nie będzie ważny. To tylko cząstka fanklubu - mała i nieznacząca.

Do tej uważałam się za osobę jasno myślącą, logicznie. Osobę w miarę inteligentną. I w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że wszystko to co tak otwarcie krytykuje - głupotę, ciemnotę, naiwność, fałszywość - może dotyczyć również mnie. To co myślę o sobie jest tylko moją subiektywną, a przy tym nic nie znaczącą opinią. Założyłam, więc że mogę być powszechnie uznawana za osobą głupią. A jeśli tak jest to co powinnam zrobić, żeby za taką uznawaną nie być? Czy to jest cecha w pewien sposób wrodzona, czy też kształtowana przez jednostkę ludzką? Czy może niektórym przeznaczone jest być głupcami, żeby inni, trochę mądrzejsi mogli z nich kpić? Jednak jeśli byłoby tak w rzeczywistości ludzie powszechnie uznawani za mądrych, w rzeczywistości tacy by nie byli. Jak na razie nie umiem opowiedzieć na te pytania.

Zostawiam więc te pytania do późniejszego rozważenia i wracam do szarej rzeczywistości, gdzie moimi głównymi problemami jest prawo podatkowe, 32-letni Chińczyk i obserwowanie niektórych rzeczy tylko z pozycji widza.

Ave Słoneczka!

2 paź 2011

Panna Niepowtarzalna :)

Ostatnio wszystkie rzeczy przybrały pozytywny obrót, a przynajmniej tak mi się wydaje. Pewne rzeczy, które wymagały naprostowania zostały wyjaśnione, stare znajomości odnowione, momenty, w których można było płakać przeminęły. Moje życie weszło na nowe tory. I bardzo mnie to cieszy. Cały czas myślałam, że głupiutkie i ładne dziewczyny mają w życiu łatwiej. Nie przejmują się zupełnie niczym. No może po za kolejnymi trendami mody. Obserwując takie niewiasty, zazdrościłam im. Jednak zmieniłam zdanie. Nie ważne, że jestem pryszczata, nie ważne, że nie mam figury modelki, nie ważne moja buźka jest dość papuśna, ważne że już nie boje się tego kim jestem. Mam dość udawania, uśmiechania się na pokaz. Nie chcę być kimś kim nie jestem, dlatego moi państwo czas zdjąć maskę, którą noszę od tak dawna.

Pewnie niektórzy z was nie mogą w to uwierzyć, co? To nie jest już mój problem. Od dzisiaj zamierzam śmiać się w kinie tak głośno jak tylko chcę, a gdy ktoś mnie wkurzy będę o tym mówić. Bo niby dlaczego nie? Nie jestem przecież pierwszą z brzegu, głupiutką dziewczyną! O nie! Może jestem zbyt skromna, ale nie na tyle żeby robić z siebie jakieś popychadło. Dlaczego? Bo jestem wredną, inteligentną zołzą, która uwielbia tworzyć niesamowite historie. Tak. Jestem po porostu niepowtarzalna!

Ave Słodziaszki!

25 wrz 2011

Poszerzając swoje doświadczenia - BAKA.

Siedzę przed laptopem i próbuje sklecić jakieś sensowne zdanie na temat BAKI. Niestety przychodzi mi to z ogromnym, ale to przeogromnym problemem. Jednak, skoro już się za to wzięłam, napisze co nieco o BACE.

Generalnie ciężko mi ocenić ten konwent. Nie mogę go porównywać do innych, gdyż... nie byłam na żadnym panelu. Tak, tak moi drodzy. Z moich ambitnych planów nie wyszło nic. Jednak w zamian za to poznałam wielu nowych ludzi, a tych co znałam poznałam o wiele lepiej. Może nie tak dobrze jakbym chciała, ale możecie mi wierzyć, że nie ma na co narzekać. O tak... zdecydowanie nie ma. Oprócz tego można powiedzieć, że w jakiś sposób poszerzyłam swoje doświadczenia życiowe, a tych nigdy za wiele. Ogólnie, jestem przekonana, że ten konwent zapamiętam na długie lata i w przyszłości z nostalgią będę go wspominać.

To chyba tyle o konwencie. Nie ma sensu dłużej się nad tym rozwodzić, no może po za sprawą nowo poznanego pana M - napisze czy też nie napisze? Oto jest pytanie!

Tymczasem wracam do swojego nudnego i pozbawionego (póki co) kolorów świata.
Ave!

22 wrz 2011

Gdy wszechświat krzyczy "Mam Cię w dupie", a moralność nie jedno ma oblicze!

Walka z pisaniem trwa. Ostatnimi czasy zdałam sobie sprawę, że to co kiedyś uważałam, za cudownie napisane, jest dość marne. Niestety nic w tej kwestii się nie zmieniło, a przynajmniej tak mi się wydaje. Dlatego właśnie Patrysia, postanowiła zakupić fantastyczną książkę, która ma ponoć pomóc w mojej niemocy twórczej. 343 strony i zacny tytuł "Warsztat pisarza. Jak pisać żeby publikować?" powinny dać jakikolwiek efekt. Oczywiście cudów nie oczekuje. Jednak mam nadzieję na małe, chociażby malutkie wsparcie. Przeczytamy, zobaczymy.

Tymczasem nieubłaganie zbliża się BAKA i mój problem etyczno-moralny. Być czy nie być? I właśnie w tym tkwi największy szkopuł, który nie pozwala mi zasnąć. Gdy tylko zamykam oczy widzę... no właśnie. Niby raz się żyje, ale żeby tak od razu? Nie, nie, nie. To nic zbereźnego... No, może troszkę. Ale przecież na tym polega młodość! Tak myślę. A przynajmniej bardzo bym chciała. O ile nie ucieknę do jakiejś nory jestem przekonana, że wskoczę do dość głębokiej wody. Miejmy nadzieję, że się nie utopie. 

Nie mogę również zapomnieć o weselu, które było... zacne. Don Juan powalił mnie na kolana, swoim... hmm... urokiem osobistym. Ogólnie wesele było, przynajmniej dla mnie, dość przykre. Najpierw ból głowy, później ból biodra i cała nieprzespana noc. Thank you Krzysztof! Mógłbyś starować w zawodach. Jedyne, co wyszło mi na dobre, to pan Uczeń Mistrza, który mnie uczesał. I nie chodzi o to, że miałam fryzurę " na gejsze", ale to że idę do fryzjera. Tak moi mili, niedługo nadejdzie dzień (wtorek), gdy moje włosy pójdą w diabły! I nawet będę miała balejaż! O! 

Ave! :)

P.S. Szukam osób, które chcą czytać wytwory mojej wyobraźni (oczywiście z wyrażeniem bezstronnej opinii)

10 wrz 2011

Słodka chwila mówi: "Zasypiaj z uśmiechem"

Przygotowania do wesela idą pełną parą, albo przynajmniej tak być powinno. Tylko, że nikomu już się nie chce. Jeszcze jak w Legnicy było ok, bo przynajmniej blisko, tak do Jeleniej Góry... błagam! Wewnętrzny leń aż krzyczy z rozpaczy. Ale obiecuje, nie dam się :) Pojadę i będę się dobrze bawić. Taki jest przynajmniej plan, a wiecie jak kończą się plany (chodzi oczywiście o te, w moim wykonaniu).

Zanim jednak się rozkręcę w tym narzekaniu, zdam krótką relację z urodzin. No więc był "tort", którego zdjęcia wrzucam poniżej.
  Wspaniały, prawda? :) 20 świeczek było, więc się liczy. Chociaż Dżastina powiedziała, że dla niej to pogwałcenie wszystkich torów. Obowiązkowo była pioseneczka "Sto lat", życzenia i takie tam. Później wypiliśmy dwa wina, po czym wyskoczyliśmy po jakieś chrupeczki i kolejne. Razem z sis obejrzałyśmy pełnometrażowy film BECK, jakby ktoś nie wiedział, o co chodzi: http://www.love-drama.pl/%20BECK%3A%20Mongolian%20Chop%20Squad. Osobiście bardzo mi się podobał, chociaż Ewa twierdzi, że anime jest o wiele lepsze. Tego niestety nie wiem, bo nie widziałam. Jednak mam zamiar to nadrobić w długim/niedługim czasie.

Impreza skończyła się koło 22, gdzie już nikt nie był w stanie wlać w siebie ani kropli alkoholu. Rano czekał mnie tylko lekki kacyk z którym szybko się uporałam i byłam gotowa przyjąć całą dzień na klatę. Niczym prawdziwy mężczyzna. A co się będę!

To tyle na dzisiaj! Wracam do pisania nowego super słodkiego opowiadania :) (bo przecież muszę mieć coś z życia :P)

Posłuchajcie sobie tego! Prawdziwy czad! A tymczasem lecę zrobić słodką chwilę, która mi mówi: "Zasypiaj z uśmiechem". Ciekawe co powie następnym razem... :P

Do usłyszenia dziubaski!
Ave!





4 wrz 2011

Trochę bardziej, walka z komarem i męskie klaty ociekające potem, czyli gdzie być, żeby się dobrze bawić.

Dla większości, ten weekend był chyba ostatnim powiewem jakichkolwiek wakacji i wolności. Ale tak dla pocieszenia - macie ferie, których my, studenci niestety nie mamy. Zostawiając jednak wątek szkoły, uczniów i studentów, na weekend razem z mą ekipą "Masakrą" wybraliśmy się na konwent Yasumi. No wiecie, traki zjazd mangoświrów, którym często brakuje piątej klepki :) Nie licząc wczesnego wstawania, komarów i zimnej nocy wszystko było zaje...., fajnie no. Ale kochane... (ta część zarezerwowana jest tylko i wyłącznie dla pań) najbardziej spodobał się mojej ekipie :) pokaz "fireshow". Wyobraźcie sobie. Noc. W półkolu ustawionych jest kilka pochodni. I nagle wychodzi przystojniak, z gołą klatą i zaczyna obracać tymi... pałkami?, które są podpalone. Wiele w życiu widziałam, muszę to przyznać, ale jak to zobaczyłam, zatkało mnie. Przysięgam, że stałam tak z 10 minut i patrzyłam na mięśnie, które ociekały potem i były takie... No wiecie jakie. Gdy już oprzytomniałam trochę, obok przystojnej blond klaty 1, pojawia się przystojna długowłosa klata 2 i też zaczyna machać czymś tam. Wszystko trwało z dobrą godzinę, ale przysięgam. To była chyba najlepsza godzina z moim życiu. Wcześniej było oczywiście świetne karaoke, budowanie statków i takie inne, jednak mimo to, najlepszą atrakcją tego konwentu zostały "Spocone klaty machające ogniem".
Muszę jeszcze wspomnieć o Alicji, która toczyła zaciekłe walki z komarami. Fakt, że zostały z nich liczne blizny, ale świadczy to tylko o poziomie tych walk :)

Ten konwent był chyba najlepszym na jakim byłam (a tyle ich było...). Wreszcie mogłam się wyluzować i przez chwilę pobyć dużym dzieckiem.

Przed zakończeniem notki chciałabym serdecznie pozdrowić moją ekipę "Masakrę" --->  niech moc będzie z wami, awrrr..., Panów fakirów, Pana fakira fakira i jego kuzyna i off kors azjatów z galerii co się zowie Arkady Wrocławskie (czy jakoś tak) ---> panowie, dziwie się wam, że nie uciekliście :)

To chyba tyle z dzisiejszej relacji. Czekajcie na więcej niecierpliwie.
 Ave Słoneczka!

1 wrz 2011

Początki bywają trudne... a może jednak nie?

Mówi się, że początki bywają trudne. Początek nowego życia w mieście, początek życia bez osoby, która nas opuściła, początek życia z nowym nastawieniem. Moje życie do tej pory składało się praktycznie z samych trudnych początków, które z dania na dzień odebrały mi pewność siebie. Jednak dzisiaj wieczorem, gdy ubrana w starą koszulkę i bluzę Dżastiny (jest niesamowicie mięciutka) dreptałam wraz z moją siostrą, do bankomatu uświadomiłam sobie ważną rzecz. Przyczynę wszystkich trudnych początków, które do tej pory przeżyłam. Zawsze patrzyłam na nie z perspektywy szklanki pustej do połowy. Natomiast drugą połowę, tą pełną pomijałam, tak, jakby nigdy nie istniała. Gdzieś podświadomie wiedziałam o jej istnieniu, ale nie wiem dlaczego nie dopuszczałam do siebie myśli, że takowa istnieje. Pewnie zastanawiacie się dlaczego to piszę, co? Odpowiedź jest banalnie prosta. We wtorek po miłym-niemiłym spotkaniu, chcąc nie chcąc pewne sprawy zaczęłam od nowa. Starając się zapomnieć o przeszłości, zaczęłam się nimi zadręczać i jako efekt moich głębokich przemyśleń i rozważań, powstał wyżej wyciągnięty wniosek oraz ten blog.

Od dzisiaj wszystkie straszne i przerażające myśli, kłębiące się w zakamarkach mojej głowy i nie dające mi spokoju będę pisać tutaj.

Ave Słoneczka!